Recenzja filmu

Terminator: Mroczne przeznaczenie (2019)
Tim Miller
Jarosław Boberek
Natalia Reyes
Mackenzie Davis

Od czasu do czasu

Kolejne powroty kolejnych androidów zawsze opowiadały o przekleństwach i nadziejach wpisanych zarówno w popkulturę, jak i w technologię – dla których każdy koniec oznacza nowy początek. Tym razem
Terminator znowu wrócił. Wrócił też James Cameron. Po 35 latach odzyskał prawa do marki, odstąpił stołek reżysera Timowi Millerowi ("Deadpool") i gwałtownie odciął się od wszystkiego, co miało nastąpić po finale "Dnia sądu". W rzeczywistości nowego filmu rodzina Connorów, owszem, zbawiła świat, lecz ze spóźnieniem dosłany z przyszłości egzemplarz T-800 pozbawił tę dwójkę nadziei na lepsze jutro. Tak jak klęska jednego Elektronicznego Mordercy nie wyklucza zagrożenia inną technologią, tak śmierć Johna Connora skupi naszą uwagę na innej wyzwolicielce ludzkiej rasy. I sprowadzi na nią śmiertelne zagrożenie z przyszłości.


Choć "Mroczne przeznaczenie" hołduje dramaturgicznie sprawdzonej zabawie w kotka i myszkę oraz składa nostalgiczny hołd herosowi popkultury, to równocześnie trzyma rękę na pulsie współczesności. W "Mrocznym przeznaczeniu" czyni się aluzje do katastrofy klimatycznej, wspomina o wszechobecnej inwigilacji i z imigrantami u boku nielegalnie przekracza granice. Tutaj automaty zastępują ludzi w zakładach pracy, trio solidaryzujących się emancypantek z pierwszego planu pluje w twarz patriarchatowi, zbawicielką Ameryki okazuje się Meksykanka, a obrończynią tej ostatniej zostaje najprawdopodobniej niebinarny cyborg z przyszłości. Jakby tego było mało, tytułowa ikona przesterydowanej męskości lat 80. na starość znajduje pasję w sprzedaży tekstyliów, a po godzinach serwuje drinki z limonką. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film Millera nie mówi na wymienione tematy nic szczególnie interesującego – ideologiczna wywrotowość równa się zeru. Cieszy zatem nie tyle zaangażowanie czy poprawność polityczna, nie tyle dekonstrukcja franczyzy, lecz subtelna rewitalizacja wybuchowego pościgu, wciąż stanowiącego kręgosłup intrygi. Na "Mrocznym przeznaczeniu" najpierw i przede wszystkim mamy bawić się jak prosię.


Trzeba przyznać: to zabawa w blockbuster jak każda inna. Jako reżyser Miller nie dorasta do pięt Cameronowi, lecz udaje mu się ograniczyć liczbę głupot i paradoksów tej serii do minimum. Wygibasy "tej dobrej", bionicznie wzmocnionej Grace (Mackenzie Davis) dorównują asom w rękawie "tego złego". Rev-9 (Gabriel Luna) to śmiercionośna maszyna z płynnym ciałem, zdradliwym uśmiechem na twarzy, włóczniami zamiast kończyn i egzoszkieletem w zanadrzu. Walka Grace i Rev-9 o Dani (Natalia Reyes), przyszłą zbawicielką ludzkości, przypomina potyczkę kotów na sterydach. Każdy cios ma siłę klasycznych, przypominających czołg androidów, lecz tym razem to choreograficzna gracja nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Szczęśliwie, efekty potyczki dostosowano do kategorii wiekowej R. Ciało odbija się od ciała, barki wyskakują, skóra się dziurawi. Należy dodać, że autostrady, fabryki, samoloty i tamy rzeczne czeka w tym pościgu nie lepszy koniec.



Kolejne powroty kolejnych androidów zawsze opowiadały o przekleństwach i nadziejach wpisanych zarówno w popkulturę, jak i w technologię – dla których każdy koniec oznacza nowy początek. Tym razem twórcy wzięli sobie ową dewizę zbyt mocno do serca. W ponaddwugodzinnej historii niezniszczalność Rev-9 dramaturgicznie daje się we znaki; poszatkowane ujęcia w wąskich planach w końcu męczą. Patos w finale i motywacyjne gadki-szmatki o byciu kowalem własnego losu zbyt łatwo realizują zużyte przykazania hollywoodzkiego kina.

Celowo nie wspominam o powracających w ikonicznych rolach Lindzie Hamilton i Arnoldzie S. Nostalgii nie warto spoilować. Dość powiedzieć, że wiekowa Sarah Connor dorasta do swojej popkulturowej legendy: granaty rozrzuca jak zapałki, wypala z cztery paczki szlugów dziennie, a na głosy mogłaby pojedynkować się z Carrie Fisher. Zamiast tego ściera się na riposty z T-800. Schwarzenegger jest tu perłą świecącą własnym blaskiem, lecz perłą pochodzącą chyba z innego filmu. Ta komediowa, dziwnie ojcowska figura rozmywa fatalistyczny wydźwięk całości. Albo wcale tego nie robi. Maszyna, której ufamy i pałamy do niej sympatią – czy nie od tego wszystko się zaczęło?
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wydaje się, że fani serii o elektronicznym mordercy w końcu dopięli swego, kiedy okazało się że po niemal... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones